sobota, 6 sierpnia 2016

Co ja tu robię?

Organizując akcję „Dzień dziecka w Zambii” niczego nie oczekiwałam w zamian. Czułam, że muszę to zrobić i że to jest totalnie dla mnie naturalne. Miały być to tylko dwie paczki wysłane do Paulinki, która wówczas pracowała w Chingolii. Ostatecznie stało się tak, że wysłaliśmy w sumie 8 paczek do takich miejsc jak Lufubu, Kabwe, Mansa i Chingola. Zorganizowaliśmy lekcje tematyczne w szkole , dzień misyjny w parafii i koncert podsumowujący akcję.  Nigdy nie przypuszczałam, że aż tak Salezjański Ośrodek Misyjny (SOM) odciśnie swój ślad w moim życiu.  Dziś moi przyjaciele to ludzie poznani w SOMie, śpiewam w zespole, który wówczas przyjechał zagrać koncert a niesamowitym przezyciem było poznać w Gdańsku grupę pielgrzymów z Mansy (Zambia), którzy przyjechali na ŚDM wraz z moimi koleżankami z którymi przygotowywałam się na wyjazd na misje. Tak to Ci sami ludzie, do których wysyłałam paczki! Jednak najlepsze dopiero było przede mną ! J

 Nie planowałam jechać na Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Jakoś mnie specjalnie nie ciągnęło, pojawił się lęk przed zamachami i tak naprawdę to najmocniejszą wymówką była praca. Trafiając do zespołu Dobre Słowo stało się tak, że uczestniczyłam w mszach diecezjalnych ŚDM w naszej parafii oraz dziwnym trafem znalazłam się w składzie zespołu FindMe+, który robił oprawę muzyczną w Gdyni. Wtedy właśnie coś mnie ruszyło! Tęsknota za tym, aby ten magiczny czas się nie kończył i ogromne pragnienie wyjazdu do Krakowa. To była niedziela tydzień przed ŚDM. W poniedziałek dzwoniłam do przyjaciółki, która wspominała, że może pojedzie do Krakowa a w tym samym czasie okazało się, że mam wolny weekend i nie pracuję. To było totalne szaleństwo!  W środę kupowałyśmy bilet i pakowałyśmy plecaki a w czwartek popołudniu przywitał nas Kraków Główny!

Cały pobyt w Krakowie się zastanawiałam, po co Ten na Górze mnie tu przyciągnął. Jak szaleńcowi kazał wszystko rzucać i pędzić.  W ogóle o co mu chodzi? I tak minął czwartek i piątek, nie żeby jakoś stratnie, po prostu fajnie i normalnie, ale to niczego nie wyjaśniało.

Nastała sobota, nasz spontan również dotyczył tego, że nie wiedziałyśmy jaki jest plan dnia i tak naprawdę jakie wydarzenia i uroczystości są w ramach ŚDM i gdzie się dokładnie odbywają. Tak też do Brzegów wybrałyśmy się z malutkimi plecakami zawierającymi trochę więcej jedzenia, ubrania cieplejsze na zmianę, płaszcze przeciwdeszczowe i JEDNĄ karimatę. Myślałyśmy, że na pewno tam będzie jakaś komunikacja miejska i jak będziemy już miały dość wrócimy się odświeżyć i odpocząć do mieszkania znajomej w Krakowie. Sami się domyślacie, w jakim byłyśmy błędzie. Po „pielgrzymce” z Wieliczki do Brzegów, pokonując jakieś 10-12km pieszo w upale byłyśmy prze szczęśliwe znajdując swój sektor D1. Ależ to było rozczarowanie, kiedy nasz sektor znajdował się za wałem, który totalnie wszystko zasłaniał i nie posiadał nawet telebimu. Postanowiłyśmy się przenieść do innych jeszcze otwartych sektorów i tak znalazłyśmy się w sektorze C8. Daleko, bo daleko, ale znacznie tłoczniej, widać na horyzoncie ołtarz i telebim.  Po czuwaniu z Papieżem i po koncercie zmęczenie i ból kręgosłupa zaczął mi dawać się we znaki. Postanowiłam się położyć na karimacie. Paulinka w tym czasie poszła się przywitać ze znajomymi z Chingoli, którzy również przybyli na ŚDM i znajdowali się na Campusie. Przez czas nieobecności Paulinki, zdążyłam się zdrzemnąć na godzinkę ubrana w ciepłe dresy, bluzę, osłaniając się płaszczem przeciwdeszczowym. Została mi tylko kurtka czekająca na najgorszą sytuację. To było dopiero przed północą a najgorsze zimno dopiero przed nami a ja już czułam się przemarznięta. Od nowo poznanych Polaków postanowiłam pożyczyć jeszcze jedną karimatę i się nią okryć. Leżałam jak kanapka na dole karimata i na górze karimata, próbując znów zasnąć i przetrzymać zimny okres zanim wróci Paulinka.  Różne myśli kłębiły mi się w głowie… – Serio Panie Boże? Czemu mnie tu przyprowadziłeś? Co ja tu robię? Mogłabym teraz spać w miękkim, ciepłym łóżku. Proszę Cię jak już tu jestem, niech już Paulinka wróci będzie mi raźniej i cieplej i proszę Cię aby może nowi znajomi się zlitowali nad nami i pożyczyli nam jakiś śpiwór bo zamarzniemy. Ja już mam dość!
Tak gadając sobie z Tym na Górze zasnęłam. Zerwałam się na dźwięk swojego imienia. Przetarłam oczy a nade mną stała Paulinka i Charm (Zambijczyk, nauczyciel informatyki w Chingolskiej szkole) z kubkiem ciepłej herbaty i niespodzianką.

Dwie osoby z ich grupy nie dotarły i nie pojawią się na Campusie, mają dwa bilety, dwa miejsca wolne w sektorze A2 (prawie przed samym ołtarzem) dodatkowo dysponują karimatami i śpiworami.  Przecierałam oczy i uszy ze zdumienia. Bez protestów, grzecznie ruszyliśmy w drogę do Afryki. Czemu Afryki? Wokół mnie spali ludzie z Chingolii i Kabwe, kawałek dalej grupa z Mansy. Z innej strony ludzie bodajże z RPA! Położyłyśmy się na miejscu Charma, przykryte śpiworem, osłonięte od wiatru przez otaczających nas ludzi. Było nam ciepło, nad nami gwiaździste niebo i powiewająca Zambijska flaga. Patrzyłam w gwiazdy i nie mogłam uwierzyć jak Ten na Górze to wszystko sobie wymyślił.  Niecały rok wcześniej wysyłałam paczki do Zambii, a teraz, tej nocy to ja potrzebowałam pomocy  i ci sami ludzie  wyciągnęli do mnie pomocną dłoń! :)  Otrzymałam ogromny prezent jakim była możliwość poznania tych ludzi i spędzenia z nimi trochę czasu, za który jestem ogromnie wdzięczna. Świat jest mały ! Przez jedną noc i jeden dzień byłam na Afrykańskiej ziemii!  :)

Pamiętajcie nawet najmniejszy gest dobroci, działa jak lawina śniegowa. Dla Ciebie to mały, prosty gest , jednak to on rozpoczyna efekt domina! :) 





piątek, 1 stycznia 2016

"Nowy rok nowa ja! "

SIEMA! :)
Albo się nie ma :D 

Nowy Rok zapukał do drzwi iiii? Nowy rok nowa ja!!!  Strasznie bawi mnie to powiedzenie, jednak nie będę się jego trzymać! :D W tym roku moje noworoczne postanowienie to brak postanowień! Ot tak! :) Brak! :)

Mogłabym podsumować miniony rok i pewnie zajęło by to duuużo czasu i miejsca. Wydarzyło się wiele mega ciekawych projektów, spełniłam marzenia, które były tak ogromne i tak niemożliwe, że nawet bałam się o nich marzyć a tu taka niespodziewajka. Jak tak patrzę, ten rok był mega różnorodny! Działo się tyyyle rzeczy, że w pewnym momencie przywykłam, że musi się coś zmienić bo inaczej nie żyłam, co nie do końca jest zdrowe i dobre...Ach ciężko uwierzyć, że to minął tylko rok. Tyle sukcesów, tyle porażek, tyle nauki pokory i łamania własnych słabości. Jestem mega wdzięczna wszystkim którzy byli czy pojawili się w 2015 roku! Uwielbiam Was ludziska! Ale czas zapomnieć o fajerwerkach minionego roku. 


Właśnie mija 14h pierwszego roku iiii jestem ogromnie wdzięczna za prezent jakim jest kolejny rok życia. Wiadomo rok starsza... kolejne zmarszczki, kolejne siwe włosy itp. itd. ale co jest fajniejsze i bardziej fascynujące?! Nowa, czysta kartka, którą trzeba zagryzmolić kwiatkami, serduszkami czy graniastosłupami. (Też tak robicie jak gadacie przez telefon?:D) Może czas coś przekreślić... Kto wie... Tego właśnie jestem ciekawa! 
Nie ma co spoczywać na laurach minionego roku, tylko podwijamy rękawy i bierzemy się do roboty... Życzę Wam abyście ten rok przeznaczyli czasowo na bycie jeszcze to lepszymi ludźmi i do robienia rzeczy, które sprawiają, że Wasza twarz się uśmiecha! :)

Pamiętajcie, wszystko zależy od nas i z jakim nastawieniem wyjdziemy do świata! 

Z życia wzięte! Mój sylwester nie rokował dobrze... była szansa, że spędzę go w pracy, tym samym nic nie planowałam. Godzenie pracy na pełen etat, uczelni i jakiegoś nawet minimalnego życia towarzyskiego jest mega wyciskaczem energii. Moje marzenie? Przespać sylwestra i się w końcu wyspać. Nie planując nic, na całkowitym spontanie spędziłam czas ze znajomymi i przyjaciółmi, śmiejąc się do rozpuku! Z pełną świadomością nadaje tegorocznemu Sylwestrowi tytuł Best Ever!  

Pamiętam jak kiedyś Sylwester to mega ważne wydarzenie każdego roku w moim życiu. Wszystko zaplanowane z dużym wyprzedzeniem. Dziś już jestem dużą dziewczynką a Sylwester to czysta formalność. Jednak nic nie planując, jedynie z nastawieniem: "dzisiaj jest taka noc, że wszystko można, wykorzystajmy ten czas" (oczywiście w ramach zdrowego rozsądku:), życie przyniosło najpiękniejsze chwilę jakie tylko mogło! Tym samym tego Wam życzę! Nie wymagajcie za dużo od nowego roku od życia, tylko czerpcie z niego energię do działania! To od Was zależy jak przyjmiecie życiowe trudy i znoje. Z uśmiechem czy z pretensją do całego świata! Już kończąc... życzę Wam duuużo energi.Niech moc będzie z WAMI! :)



poniedziałek, 13 lipca 2015

Wiara czyni cuda!

Udało się ! Zrobiłam to !
Jestem matematykiem !

Ach to niebywałe co się ostatnio działo!  Było ciężko, były łzy, były zwątpienia. Ale nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia!

Eh... Nie wiem jak mam Wam to wszystko opisać. Nie potrafię ubrać tego w słowa. Jestem mega szczęśliwa i wdzięczna za to co mnie spotkało. Spełniają się marzenia, ale przede wszystkim pokonuję swoje słabości a to daje 100% satysfakcji!

Czerwiec i pierwszy tydzień lipca to na prawdę był czas wielkiego wysiłku, ogromu pracy i modlitwy. Dobra, niektórzy mogą pomyśleć, że przesadzam z tą modlitwą i przypisywaniu zasług Bogu. Uwierzcie mi, na prawdę bez modlitwy to by się tak pięknie nie zakończyło o ile w ogóle by się zakończyło .

Wraz z początkiem czerwca rozpoczęłam pracę w banku. Przez co musiałam pogodzić naukę do sesji, poprawianie pracy licencjackiej i naukę na egzamin licencjacki z zawodową pracą. Śpiąc po 4-5h, zasypiając z notatkami w ręku udało się.  W sesji miałam 4 egzaminy w przeciągu dwóch tygodni. Jeden zdałam w zerówce, do której we wspaniały sposób mogłam podejść, dwa w pierwszym terminie no i jeden egzamin w dodatkowym terminie.  Przystąpienie do zerówki i zdanie egzaminu w dodatkowym terminie uwierzcie było dla mnie małymi cudami, które pokazały mi, że nie ma rzeczy niemożliwych i nie ma sytuacji bez wyjścia. Ale do tego mogę wrócić w rozmowie przy piwie czy herbacie :D

Okej, sesja zaliczona, przyszedł czas na rozliczenie się z pracą licencjacką. Ajj... poprawki za poprawkami...a  terminy goniły. Ale udało się... Oddałam w ostatnim dniu cały zestaw dokumentów wraz z pracą. Tak, przekonałam się co to znaczy określenie "Panie z Dziekanatu" , dobra po części i ja też naskrobałam ale poznałam ich "zabawne" poczucie humoru, które z wielkim trudem udało mi się strawić:)

Na wakacje postanowiłam pójść do pracy sezonowej, tym samym musiałam w czerwcu pracować w weekendy... po 13h... i wiecie co...  wracałam z pracy i się uczyłam... a jak nie uczyłam to chociaż czytałam notatki do póki miałam siły... Walczyłam...

Wszystko ładnie pięknie... Sesja zaliczona, praca oddana, praca zawodowa jest, praca sezonowa jest... ale  jest jedno ale... za 7 dni egzamin licencjacki i do nauczenia ponad 90 zagadnień z trzech lat.

Pamiętam przepłakałam pół wieczora... Byłam mega wkurzona na siebie... Że za dużo wzięłam na siebie, że zgubiłam rozsądek i że to nie ma szans się udać... Że mogę zapomnieć o magisterce, że mama MIAŁA RACJĘ, dałam ciała i to na maksa... Zero motywacji do nauki... Bo przecież i tak nie ma szans...

Modliłam się i prosiłam o modlitwę w mojej intencji. Na prawdę nie miałam siły. Na nic, na pracę, na spanie a tym bardziej na uczenie się.  Pożaliłam się przyjaciołom, którzy przyszli z wielką pomocą. Po wielu rozmowach postanowiłam sobie, że będzie co ma być i postaram się to przyjąć z pokorą ale zrobię co tylko w mojej mocy...

I tak w pracy sezonowej udało się wynegocjować 7 dni wolnego przed obroną, w banku 2 dni. Pojawił się promyk nadziei i realnych szans, że się uda... Czy wróciła motywacja? Hmm ciężko mnie było ów nazwać zmotywowanym człowieczuniem. Raczej to była walka z samą sobą, z moim nie chce mi się ale MUSZEM!

Oprócz tego 5 lipca moja kumpela, z którą były plany wyjechać na roczny wolontariat misyjny ma posłanie. Posłanie czyli msza, pod czas której  wolontariusz otrzymuje błogosławieństwo od proboszcza rodzinnej parafii na wyjazd. Posłanie miało miejsce 100 km za Warszawą. Gdy dostałam zaproszenie na uroczystość, powiedziałam, że jeśli dostanę wolne to przyjadę. Kurde no i warunek został spełniony, dostałam wolne. Ale ja tak ciągle byłam w ciemnej/ym lesie z nauką.
Eh.. Nawet nie wiecie jak bardzo to była ciężka decyzja... Ja i nauka kontra ja i przyjaźń i spełnienie obietnicy.... W końcu Warszawa nie tak daleko, w Pendolino się pouczę, pojadę na same uroczystości z samego rana i wrócę... Sylwii nic nie potwierdzałam ani nie odmawiałam. Nie chciałam Jej robić nadziei ani Jej rozczarowywać... Postanowiłam, że kupię bilet, jak  się nie wyrobię z nauką to go zwrócę... Wiecie co... zabrakło biletów na poranny pociąg , przez co MÓJ plan nie wypali...

Jako że byłam w kontakcie z przyjaciółką Sylwii mieszkającą w Warszawie, postanowiłam spróbować jeszcze raz i spytałam czy jest możliwość udostępnienia kawałka podłogi. Jest... Ale muszę przyjechać wcześniej by spokojnie przejechać przez Warszawę... I znów pojawiły się obawy... miałam "stracić" jeden dzień a tu przeciąga się kolejny dzień. No ale dobra wykorzystam każdą wolną chwilę na naukę . Decyzja podjęta ! Jadę. W piątek kupiłam bilet, dzięki czemu mega się zmotywowałam do nauki,tak aby móc spokojnie wykorzystać czas z Sylwią i znajomymi z SOM-u.

Sobota... Wciąż się waham czy jechać... Toż to istne szaleństwo. Za 3 dni obrona a ja połowy pytań nie umiem... Jechać czy nie jechać... Walizka jeszcze nie spakowana...
Godzina 18.20.. Wsiadam do pociągu, kierunek Warszawa... W pociągu pilnie się uczę, przed snem już nocując u przyjaciółki Sylwii również pilnie się uczę.

Niedziela... z wykończenia przez sen wyłączyłam budzik... Dobrze, ze Agata nad wszystkim czuwała i z małym poślizgiem ruszamy do Sylwii...

Godzina 10.30 (msza na 11) a nam pada nawigacja jedziemy na wyczucie... 10.40 skręcamy w prawo o jedno skrzyżowanie za wcześnie, musimy zawrócić... Nie zdążymy na czas... Zawracamy już mamy skręcać w odpowiednią stronę jednak rozglądamy się a przed nami właściwy kościół!!! Jesteśmy na miejscu !!!

10.45 wysiadam z samochodu na parkingu przy kościele...Sylwia nic nie wie, że jestem... A ja z podekscytowania całą się trzęsę, nie widziałam tych ludzi prawie pół roku... tyle się wydarzyło, tyle się zmieniło, tak bardzo się za nimi stęskniłam.. Ciekawe jaka będzie Jej reakcja...Czy oni też współdzielą moje emocje?  Wchodzę do kościoła, w oddali widzę znajome sylwetki... Klękam przechodząc z jednej nawy do drugiej...Sylwia mnie zauważa... I wiecie co...
Jej mina była wynagrodzeniem wszelkich trudów, wszelkich zmartwień... Wiedziałam że jestem w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Z naszej paczki wiedziała tylko jedna osoba, że będę, tym samym wszyscy mieli niespodziankę. Nawet ja sama! Wzruszyłam się i telepało mną z emocji. To niewiarygodne jak można się przywiązać do ludzi, wydawać by się mogło obcych ludzi.


Po kościele wspólny obiad, chwila wolnego czasu, przede wszystkim wspólnego czasu... Nastał moment pożegnania, pora wracać, ciężko mi było wyjeżdżać ale wiedziałam, że muszę. Jednak wracałam już całkiem inna. Pełna radości, mobilizacji ale przede wszystkim spokoju w sercu. Wiedziałam, że mimo, że to szalone jestem w dobrych rękach a historia się zakończy happy endem.

Nie zliczę na palcach obu rąk i nóg ile osób się modliło za moją obronę. Rodzice, siostra, ciotki i wujkowie, przyjaciele, znajomi, ale również obcy ludzie, których spotkałam w pociągu. Od przyjazdu  z Warszawy czułam ogromny pokój w serduchu, jednak ludzki strach i zdenerwowanie ściskało mi żołądek.

Wtorek dzień egzaminu... Spałam nie wiem 3 może 4 godziny... Przed wyjściem z domu zaczęłam się modlić... Panie Boże bardzo Cię proszę zabierz ten lęk i strach. Proszę Cię daj mi jakieś słowo, które pozwoli mi ze spokojem podejść do tego egzaminu i abym miała jasność umysłu. Panie Boże, wiem, że nie umiem wszystkiego ale zrobiłam wszystko co mogłam. Ty wiesz, że bardzo chcę ten etap życia już zakończyć. Jednak jeśli nie taki masz dla mnie plan pozwól mi go przyjąć z pokorą. Daj mi słowa, które dadzą mi pokój.

Wiecie jaki cytat wylosowałam? "Proście a będzie Wam dane..." (Mt 7,7-8)

Czyż nie piękne? :D

Przed samym wejściem na egzamin, gadam sobie w myślach. Panie Boże, przez trzy lata studiów na ustnych egzaminach zawsze trafiałam na pytania, których nie umiałam. Proszę Cię daj mi teraz chociaż raz, pytania, które umiem. Proszę...

Wchodzę na egzamin, dostałam 3 pytania. Na wszystkie trzy znałam odpowiedzi i to bardzo dobrze...:)
Udało się... zdałam i to z rewelacyjnymi wynikami.. Z obrony 4 albo 5 (przepraszam ale w emocjach nie dosłyszałam), z pracy licencjackiej ocena 4.5 i  uwzględniając średnią ocen z trzech lat, ukończyłam studia i zdobyłam tytuł licencjata matematyki z oceną 4!

Tak, skakałam z radości! Płakałam ze szczęścia. Udało się!!!



Wiecie co ... to jeszcze nie koniec... Za dwa dni dostałam wiadomość. Przyjęto mnie na studia zaoczne na wymarzoną uczelnie. Na najstarszą i jedną z najlepszych uczelni w Polsce. Warszawo, nadchodzę!

Marzenia się spełniają !
Wiara czyni cuda a każdy z nas na nie czeka!

Aj... troszkę się rozpisałam... Na koniec tylko powiem. DZIĘKUJĘ!




Przez cały okres pisania swojej pracy licencjackiej w myślach pojawiała się jedna, ważna dla mnie osoba. Której wsparcie czułam w chwilach słabości.  Z którą pewnie w tym momencie opijałabym swój jak i Jej licencjat matematyki.  Alu, tę pracę licencjacką dedykuję przede wszystkim Tobie! <3