poniedziałek, 13 lipca 2015

Wiara czyni cuda!

Udało się ! Zrobiłam to !
Jestem matematykiem !

Ach to niebywałe co się ostatnio działo!  Było ciężko, były łzy, były zwątpienia. Ale nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia!

Eh... Nie wiem jak mam Wam to wszystko opisać. Nie potrafię ubrać tego w słowa. Jestem mega szczęśliwa i wdzięczna za to co mnie spotkało. Spełniają się marzenia, ale przede wszystkim pokonuję swoje słabości a to daje 100% satysfakcji!

Czerwiec i pierwszy tydzień lipca to na prawdę był czas wielkiego wysiłku, ogromu pracy i modlitwy. Dobra, niektórzy mogą pomyśleć, że przesadzam z tą modlitwą i przypisywaniu zasług Bogu. Uwierzcie mi, na prawdę bez modlitwy to by się tak pięknie nie zakończyło o ile w ogóle by się zakończyło .

Wraz z początkiem czerwca rozpoczęłam pracę w banku. Przez co musiałam pogodzić naukę do sesji, poprawianie pracy licencjackiej i naukę na egzamin licencjacki z zawodową pracą. Śpiąc po 4-5h, zasypiając z notatkami w ręku udało się.  W sesji miałam 4 egzaminy w przeciągu dwóch tygodni. Jeden zdałam w zerówce, do której we wspaniały sposób mogłam podejść, dwa w pierwszym terminie no i jeden egzamin w dodatkowym terminie.  Przystąpienie do zerówki i zdanie egzaminu w dodatkowym terminie uwierzcie było dla mnie małymi cudami, które pokazały mi, że nie ma rzeczy niemożliwych i nie ma sytuacji bez wyjścia. Ale do tego mogę wrócić w rozmowie przy piwie czy herbacie :D

Okej, sesja zaliczona, przyszedł czas na rozliczenie się z pracą licencjacką. Ajj... poprawki za poprawkami...a  terminy goniły. Ale udało się... Oddałam w ostatnim dniu cały zestaw dokumentów wraz z pracą. Tak, przekonałam się co to znaczy określenie "Panie z Dziekanatu" , dobra po części i ja też naskrobałam ale poznałam ich "zabawne" poczucie humoru, które z wielkim trudem udało mi się strawić:)

Na wakacje postanowiłam pójść do pracy sezonowej, tym samym musiałam w czerwcu pracować w weekendy... po 13h... i wiecie co...  wracałam z pracy i się uczyłam... a jak nie uczyłam to chociaż czytałam notatki do póki miałam siły... Walczyłam...

Wszystko ładnie pięknie... Sesja zaliczona, praca oddana, praca zawodowa jest, praca sezonowa jest... ale  jest jedno ale... za 7 dni egzamin licencjacki i do nauczenia ponad 90 zagadnień z trzech lat.

Pamiętam przepłakałam pół wieczora... Byłam mega wkurzona na siebie... Że za dużo wzięłam na siebie, że zgubiłam rozsądek i że to nie ma szans się udać... Że mogę zapomnieć o magisterce, że mama MIAŁA RACJĘ, dałam ciała i to na maksa... Zero motywacji do nauki... Bo przecież i tak nie ma szans...

Modliłam się i prosiłam o modlitwę w mojej intencji. Na prawdę nie miałam siły. Na nic, na pracę, na spanie a tym bardziej na uczenie się.  Pożaliłam się przyjaciołom, którzy przyszli z wielką pomocą. Po wielu rozmowach postanowiłam sobie, że będzie co ma być i postaram się to przyjąć z pokorą ale zrobię co tylko w mojej mocy...

I tak w pracy sezonowej udało się wynegocjować 7 dni wolnego przed obroną, w banku 2 dni. Pojawił się promyk nadziei i realnych szans, że się uda... Czy wróciła motywacja? Hmm ciężko mnie było ów nazwać zmotywowanym człowieczuniem. Raczej to była walka z samą sobą, z moim nie chce mi się ale MUSZEM!

Oprócz tego 5 lipca moja kumpela, z którą były plany wyjechać na roczny wolontariat misyjny ma posłanie. Posłanie czyli msza, pod czas której  wolontariusz otrzymuje błogosławieństwo od proboszcza rodzinnej parafii na wyjazd. Posłanie miało miejsce 100 km za Warszawą. Gdy dostałam zaproszenie na uroczystość, powiedziałam, że jeśli dostanę wolne to przyjadę. Kurde no i warunek został spełniony, dostałam wolne. Ale ja tak ciągle byłam w ciemnej/ym lesie z nauką.
Eh.. Nawet nie wiecie jak bardzo to była ciężka decyzja... Ja i nauka kontra ja i przyjaźń i spełnienie obietnicy.... W końcu Warszawa nie tak daleko, w Pendolino się pouczę, pojadę na same uroczystości z samego rana i wrócę... Sylwii nic nie potwierdzałam ani nie odmawiałam. Nie chciałam Jej robić nadziei ani Jej rozczarowywać... Postanowiłam, że kupię bilet, jak  się nie wyrobię z nauką to go zwrócę... Wiecie co... zabrakło biletów na poranny pociąg , przez co MÓJ plan nie wypali...

Jako że byłam w kontakcie z przyjaciółką Sylwii mieszkającą w Warszawie, postanowiłam spróbować jeszcze raz i spytałam czy jest możliwość udostępnienia kawałka podłogi. Jest... Ale muszę przyjechać wcześniej by spokojnie przejechać przez Warszawę... I znów pojawiły się obawy... miałam "stracić" jeden dzień a tu przeciąga się kolejny dzień. No ale dobra wykorzystam każdą wolną chwilę na naukę . Decyzja podjęta ! Jadę. W piątek kupiłam bilet, dzięki czemu mega się zmotywowałam do nauki,tak aby móc spokojnie wykorzystać czas z Sylwią i znajomymi z SOM-u.

Sobota... Wciąż się waham czy jechać... Toż to istne szaleństwo. Za 3 dni obrona a ja połowy pytań nie umiem... Jechać czy nie jechać... Walizka jeszcze nie spakowana...
Godzina 18.20.. Wsiadam do pociągu, kierunek Warszawa... W pociągu pilnie się uczę, przed snem już nocując u przyjaciółki Sylwii również pilnie się uczę.

Niedziela... z wykończenia przez sen wyłączyłam budzik... Dobrze, ze Agata nad wszystkim czuwała i z małym poślizgiem ruszamy do Sylwii...

Godzina 10.30 (msza na 11) a nam pada nawigacja jedziemy na wyczucie... 10.40 skręcamy w prawo o jedno skrzyżowanie za wcześnie, musimy zawrócić... Nie zdążymy na czas... Zawracamy już mamy skręcać w odpowiednią stronę jednak rozglądamy się a przed nami właściwy kościół!!! Jesteśmy na miejscu !!!

10.45 wysiadam z samochodu na parkingu przy kościele...Sylwia nic nie wie, że jestem... A ja z podekscytowania całą się trzęsę, nie widziałam tych ludzi prawie pół roku... tyle się wydarzyło, tyle się zmieniło, tak bardzo się za nimi stęskniłam.. Ciekawe jaka będzie Jej reakcja...Czy oni też współdzielą moje emocje?  Wchodzę do kościoła, w oddali widzę znajome sylwetki... Klękam przechodząc z jednej nawy do drugiej...Sylwia mnie zauważa... I wiecie co...
Jej mina była wynagrodzeniem wszelkich trudów, wszelkich zmartwień... Wiedziałam że jestem w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Z naszej paczki wiedziała tylko jedna osoba, że będę, tym samym wszyscy mieli niespodziankę. Nawet ja sama! Wzruszyłam się i telepało mną z emocji. To niewiarygodne jak można się przywiązać do ludzi, wydawać by się mogło obcych ludzi.


Po kościele wspólny obiad, chwila wolnego czasu, przede wszystkim wspólnego czasu... Nastał moment pożegnania, pora wracać, ciężko mi było wyjeżdżać ale wiedziałam, że muszę. Jednak wracałam już całkiem inna. Pełna radości, mobilizacji ale przede wszystkim spokoju w sercu. Wiedziałam, że mimo, że to szalone jestem w dobrych rękach a historia się zakończy happy endem.

Nie zliczę na palcach obu rąk i nóg ile osób się modliło za moją obronę. Rodzice, siostra, ciotki i wujkowie, przyjaciele, znajomi, ale również obcy ludzie, których spotkałam w pociągu. Od przyjazdu  z Warszawy czułam ogromny pokój w serduchu, jednak ludzki strach i zdenerwowanie ściskało mi żołądek.

Wtorek dzień egzaminu... Spałam nie wiem 3 może 4 godziny... Przed wyjściem z domu zaczęłam się modlić... Panie Boże bardzo Cię proszę zabierz ten lęk i strach. Proszę Cię daj mi jakieś słowo, które pozwoli mi ze spokojem podejść do tego egzaminu i abym miała jasność umysłu. Panie Boże, wiem, że nie umiem wszystkiego ale zrobiłam wszystko co mogłam. Ty wiesz, że bardzo chcę ten etap życia już zakończyć. Jednak jeśli nie taki masz dla mnie plan pozwól mi go przyjąć z pokorą. Daj mi słowa, które dadzą mi pokój.

Wiecie jaki cytat wylosowałam? "Proście a będzie Wam dane..." (Mt 7,7-8)

Czyż nie piękne? :D

Przed samym wejściem na egzamin, gadam sobie w myślach. Panie Boże, przez trzy lata studiów na ustnych egzaminach zawsze trafiałam na pytania, których nie umiałam. Proszę Cię daj mi teraz chociaż raz, pytania, które umiem. Proszę...

Wchodzę na egzamin, dostałam 3 pytania. Na wszystkie trzy znałam odpowiedzi i to bardzo dobrze...:)
Udało się... zdałam i to z rewelacyjnymi wynikami.. Z obrony 4 albo 5 (przepraszam ale w emocjach nie dosłyszałam), z pracy licencjackiej ocena 4.5 i  uwzględniając średnią ocen z trzech lat, ukończyłam studia i zdobyłam tytuł licencjata matematyki z oceną 4!

Tak, skakałam z radości! Płakałam ze szczęścia. Udało się!!!



Wiecie co ... to jeszcze nie koniec... Za dwa dni dostałam wiadomość. Przyjęto mnie na studia zaoczne na wymarzoną uczelnie. Na najstarszą i jedną z najlepszych uczelni w Polsce. Warszawo, nadchodzę!

Marzenia się spełniają !
Wiara czyni cuda a każdy z nas na nie czeka!

Aj... troszkę się rozpisałam... Na koniec tylko powiem. DZIĘKUJĘ!




Przez cały okres pisania swojej pracy licencjackiej w myślach pojawiała się jedna, ważna dla mnie osoba. Której wsparcie czułam w chwilach słabości.  Z którą pewnie w tym momencie opijałabym swój jak i Jej licencjat matematyki.  Alu, tę pracę licencjacką dedykuję przede wszystkim Tobie! <3



czwartek, 21 maja 2015

Interactive FunBoard & Unpredictable team

Hej :))

To znowu ja ! :) Tym razem chciałam Wam opowiedzieć o mega ciekawym projekcie jakiego mogłam być częścią.

W styczniu na stronie koła naukowego KOLOR do którego należę, pojawiło się ogłoszenie. Trzech informatyków poszukuję osoby studiującej na kierunku matematyki do drużyny na konkurs Mat2Tab. Nie mam pojęcia czemu ale napisałam do chłopaków, że w sumie bym mogła im trochę pomóc. Chłopaki przedyskutowali sprawę i przyjęli mnie do zespołu. Szczerze nie wiedziałam w ogóle na czym polega ten konkurs. Poszłam w ciemno...

Tym samym, kiedy projekt naszej drużyny przeszedł pierwszy etap konkursu, czekało nas mnóstwo pracy przy jego realizacji. Zostałam odpowiedzialną za całą część matematyczną naszej platformy edukacyjnej oraz współpracę z nauczycielami i ośrodkami edukacyjnymi. Początki były troszkę ciężkie, zgranie się z nowym teamem, poznanie swoich wzajemnych oczekiwań i ich zrealizowanie. Jednak atmosfera od początku w drużynie była super! Nadawaliśmy na tych samych falach co ułatwiło kontakty i pomimo kilku stresujących sytuacji nie pozabijaliśmy się ! :)


Jak możecie przeczytać wyżej nasz team był mega różnorodny, każdy był specjalistą w innej dziedzinie. Ale uważam, że stworzyliśmy mega zgraną drużynę :) W której panuje zasada, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego ! :)

Unpredictable team tuż przed finałem.

Stworzyliśmy platformę edukacyjną na tablice interaktywne. Platformę, która będzie praktyczna dla nauczycieli przy prowadzeniu zajęć jak i przez zabawę będzie rozwijać dzieci. Nasz projekt jest skierowany dla dzieci z klas edukacji wczesnoszkolnej, co również było ogromnym wyzwaniem. Jak stworzyć coś takiego co będzie zrozumiałe dla tak małych dzieci. Jak nauczyć ich tak bardzo podstawowych pojęć jak dodawanie czy odejmowanie. Jednak nasze obawy zostały rozwiane pod czas testowania gotowego już projektu. Nauczyciele docenili naszą część składająca się z  kursów przeznaczonych do prowadzenia zajęć, zaś dzieci były prze szczęśliwe pod czas pracy z naszymi grami i narzędziami.

Ich ekscytacja, radość, chęć uczestniczenia w grach przeszła nasze największe oczekiwania. Żebyście widzieli co się działo w klasie, pod czas gdy uczniowi kończył się czas na rozwiązanie zadań! Atmosfera była tak gorąca jak na trybunach pod czas meczu! A gdy udało się wygrać grę, wszyscy byli tak szczęśliwi,że i nas rozpierała euforia. Spotkanie z dziećmi chyba było największą wygraną. Zobaczyliśmy że nasz trud i praca nie poszły na marne,że zabawa z naszą platformą sprawia im ogromną radość.

Nasza platforma zakwalifikowała się do finały konkursu Mat2Tab. Tym samym 15 maja odbyły się prezentacje najlepszych projektów tegoż konkursu.

Wszyscy finaliści Mat2Tab.
Unpredictable pod czas prezentacji ! :)

Prezentacja kursów wspomagających prace nauczycieli.

Niestety nie udało nam się zdobyć tych najważniejszych nagród, jednak zostaliśmy wyróżnieni przez firmę PGS Software, która podkreśliła, że spełniliśmy wszystkie kryteria i założenia jakimi kieruje się ich firma.

Co mi dał udział w takim projekcie?

Na pewno realizowanie czegoś czego dotychczas nie robiłam! :) Jednak przede wszystkim sprawdzenie siebie i swoich możliwości. Projekt na pewno sprawdził mnie pod względem pracy w drużynie i działaniu w krótkim czasie, gdzie wszystko jest na wczoraj. Dla mnie to była mega kreatywna praca ,która sprawiała mi mega dużo radości! :) Był to dla mnie bardzo intensywny czas, gdzie pracę nad projektem musiałam pogodzić z akcją Zambia (z tym związane częste podróże na trasie Pasłęk-Gdańsk), pisaniem pracy licencjackiej oraz  obowiązkami na uczelni. Myślę, że udało mi się to wszystko pogodzić, gdyż chłopaki nie wyrzucili mnie z teamu a w planach przed nami nowe pomysły na nowe projekty. Myślę, że zdobyłam również mega fajne znajomości, z ludźmi którzy mają pasję i realizują je z ogromną radością.

Ja z chłopaków jestem mega ale to mega dumna! Każdy w tą platformę włożył ogrom pracy i serducha. Są to niezwykle zdolne bestie! Wiem, że dla nich to jest początek niezwykłej kariery i kolejne doświadczenie, które będą mogli wykorzystać przy innych projektach. Jestem pewna, że zaprezentowanie się w finale, było dla nich przedstawieniem się dla potencjalnych pracodawców. Za chłopaków ściskam mocno ale to moooocno kciuki, mam nadzieję, że oni za mnie też :D

Na koniec powiem jedno, Unpredictable team to nie tylko zwykła drużyna to już jest coś więcej! :) Ponieważ jesteśmy NIEOBLICZALNI to jestem pewna, że jeszcze o nas usłyszycie ! :)


środa, 20 maja 2015

Dzień Dziecka w Zambii cz, 1

Hmmm... troszkę mnie tu nie było...
Ostatni wpis dotyczył zawirowań w podjęciu decyzji o wyjeździe na roczny wolontariat misyjny a dziś jest 20 maja i jestem organizatorką akcji "Dzień dziecka w Zambii". Jakie życie potrafi być zaskakujące ! :)

Kiedy w styczniu stojąc przed najważniejszymi decyzjami o wyjeździe miałam ogromny mętlik w głowie i sercu, tak na chwilę obecną sprawa jest jasna. Po kilku dniach, kwestia tygodnia może dwóch od ów wpisu, sprawa sama się wyjaśniła. Na chwilę obecną z powodów zdrowotnych nie mogę wyjechać na wolontariat.  Ale nie mówię, że nie, że już nie pojadę. W serduchu dalej jest pragnienie wolontariatu misyjnego i raczej planuje wyjechać już nie na rok ale na krótki termin. Chociaż nie wiem co mi strzeli do łba! :)

Jednak nie o tym wpis. Czasami życie potrafi nas o wiele bardziej zaskoczyć. Za sprawą Pauliny Pawłowskiej, wolontariuszki, która pracuje na placówce w Chingolii narodziła się pewna akcja. Paulina wraz z drugą wolontariuszką Karoliną Gajdzińską zbierały pieniążki na święta Bożego Narodzenia na wysłanie paczki z Polski z artykułami papierniczymi. Równocześnie wolontariuszki z Madagaskaru zbierały na wszelkie artykuły dla dzieciaków. Mój plan był ambitny, na każdą akcję wpłacę taką kwotę na jaką będę mogła w ów czasie sobie pozwolić. Mijał dzień i kolejny i kolejny, święta minęły, sesja minęła a mi się zrobiło głupio. Nie dopilnowałam, zapomniałam... Tym samym nastała połowa marca a wyrzuty sumienia nic nie gasły. Po jednej z rozmów z Paulinką na Skype, narodziła się myśl. A może by tak zorganizować zbiórkę zabawek i artykułów papierniczych na dzień dziecka...
Biłam się z tą myślą dobry tydzień i nie dawała mi mocno ona spokoju. Ale nie, zanim zorganizujemy, nie zdążymy z przesyłką, pewnie mało kto przyniesie cokolwiek, a w sumie to ja nie mam czasu... projekt... licencjat... i milion innych rzeczy. Jednak postanowiłam, że jak nie spróbuję to się nie przekonam... Napisałam do księdza mojej rodzinnej parafii z objaśnieniem całej akcji... Jeden dzień nic, brak odpowiedzi... Drugi.. nic... i tak piąty, dziesiąty... Wiecie co ? Odpuściłam, sobie... A dobrze się stało, mam tyle na głowie, więc gdzie jeszcze zbiórka.
Święta Wielkanocne, ks. Mirek po mszy zaczepił mnie na pogaduchy. Zaczął tak..."Wiesz co Karola, usunął mi się Twój mail, tylko przeczytałem tytuł, opowiedz mi coś więcej..." Tym samym , po świętach ruszyliśmy z wielką werwą.
Skontaktowałam się z Paulinką, żeby mi dała listę czego najbardziej potrzebują. Dodatkowo dosłała mi materiały do promocji wydarzenia.
Po ustaleniach z ks. Mirkiem zaczęliśmy prężnie działać. Plakaty przygotowane przy współpracy młodzieżowej wspólnoty , które po kilku dniach wisiały już w szkołach oraz u nas w parafii.

Żeby nasza akcja była widoczna! :)

Pamiętam jak dziś słowa mojej mamy... "Karolka sądzisz, że ktokolwiek coś przyniesie?" ... Ta myśl niezbyt nawoływała do działania, ale na szczęście mnie nie złamała... Po kilku dniach powstało wydarzenie na fb, przekazałam informacje do moich znajomych z SOMu , którzy mieszkają w trójmieście, puściłam informację w Świat i  tym samym zaczęły dziać się cuda!

Pod czas naszej akcji, również odbyły się zajęcia dla uczniów szkoły średniej, które poprowadził zaprzyjaźniony wolontariusz Paweł Jacewicz.

Paweł Jacewicz po prezentacjach w Zespole Szkół w Pasłęku.


Wiedziałam, że nie chcę sztucznej akcji w stylu, zrób dobry uczynek, wrzuć grosika i miej to z głowy. NIE ! Chciałam, aby się o wolontariacie misyjnym, misji, Afryce i afrykańskich dzieciach mówiło. Dzięki pomocy Pawła, cel został osiągnięty. Młodzież świetnie go przyjęła i zainteresowała się tematem. W planach było również spotkanie się z najmłodszymi dziećmi, jednak krótki czas akcji to uniemożliwił. Cieszy mnie ogromnie, że w wielu domach został poruszany temat właśnie misji!

Po kilu dniach od ruszenia całej machiny, zaczęły napływać pierwsze zabawki, ubranka i artykuły papiernicze. Ruszyło. Uf... Na facebooku, starałam się dokumentować wszelkie nasze poczynania tak byście mogli być na bieżąco. Nastał 4 maja, akcja dobiegła końca i tu dostąpiliśmy kolejnego cudu. Ludzie przeszliście samych siebie! Z Trójmiasta do Pasłęka zjechały dwa samochody rzeczy, Elbląskie przedszkole dowiozło kolejny bagażnik a w Pasłęku już i tak reklamówki pękały w szwach.

Stan rzeczy na czas połowy zbiórki.


Zainteresowanie wydarzeniem przeszło najśmielsze oczekiwania. Usłyszano o naszej akcji w odległych miejscach Polski a nawet w Australii. Każdy chciał się włączyć i pomóc jak tylko może. A pomoc była ogromna, zaczynając od prostych błahych rzeczy jak udostępnienie wydarzenia, po nagłośnienie sprawy, organizowanie mini zbiórek w najbliższym swoim otoczeniu, pomoc przy transporcie rzeczy itp. itd.

Ogromnym wsparciem w tej akcji była dla mnie rodzina, przyjaciele, moja rodzinna parafia a przede wszystkim Paweł Jacewicz. Paweł jest zwariowanym podróżnikiem, który również prowadzi bloga. Oprócz tego, że poprowadził zajęcia w szkole to jeszcze mega rozsławił nasza akcję, pisząc o niej właśnie na blogu. Z tym faktem łączy się ciekawa historia.

Pierwsze podejście pakowania rzeczy z Pawłem Jacewiczem.
Otóż  po opublikowaniu wpisu o Dniu Dziecka  w Zambii, do Pawła zgłosiła się pewna rodzina z Warszawy, która bardzo chciała włączyć się w akcję. Rodzina wpadła na pomysł, że jak będą jechać na majówkę na Polskie morze, to zajadą do Elbląga i podrzucą paczuszkę z rzeczami. Wiecie co ? Dotrzymali słowa!

Jestem Wam wszystkim, którzy włączyli się w Dzień Dziecka w Zambii, ogromnie wdzięczna i dziękuję z całego serducha. Czuję się zawstydzona Waszą hojnością i empatią. To co zrobiliście wspólnymi siłami jest NIESAMOWITE! Powstało 30 paczek, które wyślemy aż do trzech placówek w Zambii... ! <3


Często wydaje nam się, że przez takie akcje to my najwięcej damy innym. Oddamy siebie i swój czas, jednak nic mylnego. Okazuje się, że jest to czas dla nas. Ja otrzymałam wiele skarbów. Pełną masę pozytywnej energii i radości. Zobaczyłam ile wspaniałych ludzi jest wokół mnie, na których mogę polegać, nie musząc nawet prosić o pomoc. Poznałam niesamowitych ludzi, jakimi jesteście Wy! Wielu z Was jest dla mnie jeszcze anonimowych ale to nie zmienia faktu, że Wam ogromnie dziękuję!

Miała być skromna akcja, jednak plan Boży jest inny, to jeszcze nie koniec. Działo się, dzieje się i będzie się działo! Wkrótce zdradzę Wam więcej szczegółów.! :)

Pozdrawiam ! :) Karolina ! :*


wtorek, 20 stycznia 2015

Nieznane wody...

Dopadło mnie...dopadło to, co nazywają zwątpieniem, chęcią zawrócenia z obranej drogi. Stoję w miejscu zastanawiając się w którą stronę obrać kurs.

Pytają: Jaką masz motywację wyjazdu?
Od zawsze marzyłam o tym, fascynowała mnie taka podróż, gdzie mogę pomagać innym ludziom, dzielić się prostą, ludzką miłością, poznawać nowych ludzi, nauczyć się radości z prostych rzeczy. Taka motywacja była aż do momentu kiedy przekroczyłam próg Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego.

Teraz gdy za mną pół roku przygotowań wciąż zastanawiam się... Tym razem nie umiem udzielić odpowiedzi... Poprzednia motywacja jest piękna czemu by nie... Ale to nie jest ważne, kiedy stoi się przed decyzją wyjechania na prawie rok... Tam też będą kryzysy i problemy, takie jak tu a nawet gorsze. Tam też istnieje niesprawiedliwość, gdzie jedni są lepsi od drugich, gdzie innym los dał więcej a innym te więcej odebrał.  Tam też będą dni płaczu, zwątpienia, choroby czy też samotności.

Tu zostawiam to co budowałam przez 21 lat życia. Rodzinę, przyjaciół, pasję, szkołę, pracę, ulubione miejsca, radości i smutki, zwycięstwa i błędy.

Wyjechałam na okres świąteczny do rodzinnej miejscowości, zostawiłam kwiatki na parapecie i tym samym zostawiłam je biedne na pastwę losu na dwa tygodnie. Czemu o tym wspominam?

Ten kwiatek daje mi pewną lekcję, radę ... Okres niepodlewania mogę porównać do tego czasu kiedy byłam daleko od Boga, kiedy chciałam być panem swojego losu. Czasem w którym krzywdziłam innych...Czasem, w którym nie piłam wody tak cennej do życia, do rozwoju, do rośnięcia, do chwil szczęścia. Po powrocie próbowałam ratować kwiatka podlewając go... Z zewnątrz jeszcze zdrowe zielone liście, natomiast w środku pustka.... Tak z nadzieją podlewam kwiatka przez kolejne dni, może jeszcze się uda. Może odrodzi się .... Nadzieja sprawia, że nie odrywam usychających łodyg... W końcu podejmuję odważną decyzję, odrywam i pozwalam zacząć mu wszystko na nowo . Pełna nadziei wierzę, że uda mu się puścić liście na nowo a z czasem zdobić mój pokój pięknymi kwiatami.

Tylko czy ja jestem też na to gotowa? Oderwać wszystkie uschłe liście, zostawić to co dotychczas budowałam z mniejszymi , większymi sukcesami lub z ich brakiem? Czy jestem gotowa zostawić to co mi jest znane, z czym się oswoiłam? Czy jestem gotowa aby moje życie wywróciło się do góry nogami ? Czy na prawdę tego pragnę? Czy mam odwagę powiedzieć Panie Boże oddaje Ci mój rok życia, rób co chcesz? Ale co  to jest rok w porównaniu z tym , że On oddał swoje całe życie za nas. Jacyś my maluczcy. Pełni niedoskonałości, pełni wad, tak bardzo samolubni...


"Duchu Św. naucz ufać Ci bez granic i poprowadź mnie po wodzie gdziekolwiek mnie powołasz ..."