środa, 12 listopada 2014

Jabłkowa sprawa.

Cześć i czołem :D

Jesień w pełni, za nami sezon jabłek. Czy nie macie ich dość? Ja dostawałam co chwila od rodziców wyprawkę złożoną z  reklamówki jabłek. Dzieliłam się ze współlokatorkami, przyjaciółmi i sama jadłam wręcz codziennie. Jednak przesyt szybko nastąpił. Szczególnie kiedy ze wszystkich stron atakował mnie jabłecznik, który uwielbiam ale tym razem miałam dość.  Jednak w kuchennym koszyku wciąż czekały na swoją kolej owoce, których nazwa już nie przechodziła mi przez gardło... 


Już takie pomarszczone, zleżałe. Takie jak od babci, która uchowała, gdzieś w swoich tajnych zakamarkach na przyjście ukochanego wnusia.... Tak... wspomnienia z dzieciństwa ... :D 

Długo się zastanawiałam co by z nich zrobić, bo przecież szkoda wyrzucać. A może zapiekane z lodami, a może tarta, a może JABŁECZNIK, a może naleśniki?  Jednak zapiekane troszkę potrzebują czasu, jabłecznika miałam dość a naleśniki były w piątek. Nie może być monotonia , nawet u studenta .!:) 

Po wielu za i przeciw narodziło się to:


 Deser, który jest tani i przede wszystkim szybki w wykonaniu.
Koszt zrobienia 3 porcji to 4,83 zł :) (w cenne nie są wliczone jabłka) 
czas samego wykonania około 20 min 
(moimi ślimakowymi ruchami)+ wystygnięcie budyniu (ale to zależy od Was) 

Co będzie nam potrzebne? 

3 kieliszki około (450ml) 
5 jabłek  
1 budyń (na 0,5l mleka) 0,32 zł
1 opakowanie herbatników 0,69 zł
0,5l mleka 3,2 % ok. 1zł
polewa czekoladowa  2,82 zł


1. Kruszymy herbatniki, jak najdrobniej! 

2. Robimy budyń, trzymając się sposobu przygotowania na etykiecie :) 
W chwili gdy budyń już prawie gotowy,  bierzemy kieliszki i opłukujemy je letnią wodą.
I wsypujemy rozkurzone herbatniki (1/3 opakowania) na sam dół kieliszka.

3. Do kieliszków wlewamy budyń i odstawiamy do wystygnięcia a następnie do zastygnięcia. Dobrze jest po wystygnięciu wstawić budyń do lodówki.

4. Teraz bierzemy się za jabłka, obieramy je. Dzielimy je w ten sposób, że 3 jabłka tarkujemy na dużych oczkach, natomiast 2 kroimy w niewielką kosteczkę.

5. Przygotowane jabłka wrzucamy na patelnie posypując cukrem ( ja również dodałam cynamonu) . Czekamy aż z jabłek zrobi się dżemik. Dzięki pokrojonym jabłkom nie będziemy mieli samej rozpływającej się papki, lecz będzie miękki wątek naszego głównego bohatera. 
Ja smażyłam jabłka na bardzo małym ogniu przez jakieś około 10-15 min i zostawiłam do lekkiego wystygnięcia.

6. Jeśli widzisz, że budyń ma już bardziej stałą konsystencję zacznij rozpuszczać polewę czekoladową.  

7. Rozpuszczona polewa to znak, że trzeba wyjąć nasz budyń z lodówki.
Na warstwę budyniu znów delikatnie posypałam herbatników.
Na to poszła warstwa naszych jeszcze cieplutkich jabłek.
Na sam koniec polewa czekoladowa.
I znów posypka. 


Voilà ! :) Oto nasz deser! :) 



Herbatniki zdecydowanie zrównoważyły słodkość . 
Pamiętajcie, żeby nie przesłodzić budyniu i jabłek! :) 
Nie będę tego deseru zachwalać, gdyż każdy ma swoje kupki smakowe a o gustach się nie dyskutuje. Jednak ja sobie przyznałam wzorową ocenę po tym jak zobaczyłam szczęśliwe twarze moich degustatorów ! :)  


Smacznego ! :)




piątek, 10 października 2014

"Przypadkowa" historia...

[EDIT: wpis rozpoczęłam pisać w niedzielę jednak nie było możliwe mi napisać to za jednym ciągiem...]

Hej ,
przepraszam , że już tak często tu nie piszę, nie zaglądam. Może to być efekt tego, że od pewnego czasu w moim życiu wiele się dzieje, mój grafik dnia jest wypchany po brzegi,  a tym samym pełen emocji. Emocji , które mam wrażenie nie zilustruję w słowach . Może to też kwestia dojrzewania do pewnych rzeczy i zachowania  np. takich jak pełna mobilizacja do robienia a nie gadania w tym przypadku pisania. Jednak to, co dzisiaj mnie spotkało rozłożyło mnie na łopatki i wraz ze szklistymi oczami schodzi ze mnie.

Ktoś kiedyś mi powiedział, że ludzie mnie inaczej traktują… hmm..okej INACZEJ pojęcie względne czy chodzi tu o dobroć a może wręcz przeciwnie?  Jednak chyba zaczynam dostrzegać pewien dar, jakim mnie obdarzono. Przyciągam do siebie niesamowite ludzkie historię. Cytując „Każdy napotkany człowiek na Twojej drodze, ma choćby najmniejszy wpływ na Twoje życie…” , stwierdzam, że jestem jak gąbka i wchłaniam choćby najcichsze, najkrótsze historię życia moich przypadkowych często bezimiennych bohaterów tak głęboko, że potem latami tłuką się w mojej głowie.  Tak samo dziś, podróżując pociągiem…

Historia nie zaczyna się jakoś rewolucyjnie, jak to czas spędzony w przedziale pociągu, ktoś śpi, ktoś czyta książkę, ktoś wsiada ktoś wysiada. Stop, stacja, pasażerowie wysiadają inni się dosiadają. Ja dosyć olewacko traktując moje otoczenie, zacięcie czytam książkę. Jednak do przedziału wchodzą dwie kobiety , jedna starsza po osiemdziesiątce, schorowana , druga podejrzewam ktoś z rodziny, opiekun. Ja wyczulona na bezradność osób starszych ni jak mogę się skupić na czytaniu. Jednak wytrwale wytężam i gimnastykuję mój mózg aby sklejał czytane słowa. Okej, stacja mojej rodzinnej miejscowości, przez, którą tylko przejeżdżałam . Najwspanialszy Tatuś na świecie, już czeka na peronie by tylko podrzucić przez okno jadalną przesyłkę. Z wielką ostrożnością zamykam okno i wraz z pakunkiem usadawiam się z powrotem na swoje miejsce, tak by nie stratować moich współtowarzyszy. W przedziale rozlega się zapach, jeszcze ciepłej wałówki.  No i się zaczęło…

Siedząca obok mnie pani (opiekun starszej pani) , wygląda po części na bardzo młodą osobę jednak, jej skóra na rękach i twarzy kompletnie jest tego zaprzeczeniem . Skóra, która najczęściej widnieje u schorowanych, spracowanych babć .  Wracając, ów pani rozpoczyna rozmowę na temat przekazanej mi przesyłki.  Wspomina, że jest  z zawodu jak i z praktyki dietetykiem. -Hmmm dietetyk z taką skórą ?! Hmm… no nieważne... Po kilkunastu minutowej rozmowie na temat różnic pomiędzy kupnymi warzywami, owocami  i produktami spożywczymi (typu twaróg, śmietana) a wiejskimi czy też ogrodowymi, padają słowa „ natura daje nam wspaniałe produkty, my nie jesteśmy tego świadomi, dzięki czysto naturalnym produktom wyszłam z ciężkiej choroby” . Tak, w tym momencie doświadczyłam pierwszych ciarek. 

Nie mam pojęcia nawet, w jaki sposób potoczyła się rozmowa tak, że sąsiadująca mi Pani rozpoczęła dzielić się swoją historią.

-Widzi pani, w życiu wszystko może nas spotkać . Sami jesteśmy bezradni, jednak z Panem Bogiem możemy wszystko znieść. Chorobę, cierpienie czy też utratę dziecka – Otworzyła dłoń a tam znajdował się zwinięty różaniec. – Życie miejskie, o tak pęd, pogoń za pieniądzem. Też taka byłam, nie usiedziałam na miejscu. Dużo stresu , niezdrowe odżywianie… Z czasem brzuch wydawał mi się zbyt twardy, poszłam do lekarza … Torbiel na jajniku, wycieli mi jednak gdy mnie rozkroili, bo coś jeszcze nie pasowało okazał się guz wielkości główki noworodka na prawym jajniku. Wie pani, jaki to szok? Jak ja mam zostawić moją (wówczas) nastoletnią córkę. Obowiązkowo miałam przejść chemioterapię. Ale wie pani ta chemioterapia to, co to za lek, zabija chore komórki i zdrowe. Lek chyba ma leczyć, a nie zabijać czyż nie? Jestem dietetykiem i jednak tak miałam w życiu, że z medycyną miałam styczność. Zbliżała się szósta chemioterapia a ja prawie już nie miałam białych krwinek. Jak mój organizm miał się bronić? Zabije chore komórki, ale przyjdzie byle, jaka infekcja i po mnie. Po szóstej chemii wyszłam na własne żądanie ze szpitala i już nie wróciłam. Czułam, że jedynie naturalne metody mi pomogą. My jesteśmy z natury to przyroda musi z nami współgrać. Wie pani, piłam różne mikstury, zdrowo się odżywiałam, w zakonie (nie pamiętam nazwy) zdradzili mi stare receptury, które mają pomagać na zwiększenie ilości białych krwinek itp. itd. Ale , mikstury miksturami ale bez wiary to nic nie można.

- Ale czy chce mi Pani powiedzieć, że po raku ani śladu? Nic a nic?

-Nic, jestem całkowicie zdrowa. Zdrowsza niż kiedykolwiek. A w wierzę pod czas choroby pomogła mi córka. Najwspanialsza córka na świecie. Zginęła w młodym wieku, 6 lat temu…

-Tak, mi przykro… Tak wówczas po raz kolejny przeszły mi ciarki na całym ciele. Wówczas odwróciłam  się napić wody, tak by nie pokazać, że szklą mi się oczy i całkowicie nie rozkleić się.
- Wie Pani co, moja córka gdy miała 14,5 roku, jeszcze wtedy nie wiedziałam że mam raka, miała proroczy sen. Chorowała,niby taka grypka, więc zostałam z nią w domu. Leżała na łóżku i nagle zdrętwiała, otworzone powieki lecz tylko było widać białe gałki. Wystraszyłam się, ludzki odruch to wezwać pogotowie, wstałam ,kierując się do drzwi jednak jakiś głos , jakaś myśl z tyłu głowy podpowiedziała mi „zostań Ona będzie Cię potrzebować „ i wie Pani, cofnęłam się . W pewnym momencie w tym całym „amoku” krzyknęła „mamo weź mnie za rękę”, chwyciłam. Za chwilę ciężko powiedzieć ile, sytuacja się uspokoiła. Wszystko wróciło do normy…Córka powiedziała mi, że widziała jasne, bardzo jasne schody…Jedną nogą stała na pierwszym stopniu i jakaś postać do niej powiedziała „umrzesz w młodym wieku otoczona kwiatami” Jedną nogą była na tych schodach, drugą tu na ziemi, miała podjąć decyzję wówczas krzyknęła „mamo weź mnie za rękę” , tak… nie postawiła kolejnego kroku na schodku. Była gdzieś pomiędzy , pomiędzy śmiercią a niebem…  Byłam wystraszona tym co usłyszałam z ust mojej 14,5 letniej córki. Ona nie chciała, jeszcze umierać . Mówiła , że pragnie wielkiej , prawdziwej miłości.  Na dniach okazało się, że to nie grypa ale żółtaczka . Jednak po podaniu odpowiednich leków choroba minęła.

Liliana była wspaniałą córką, nigdy mi nie robiła problemów, wie Pani miedzy nami była niesamowita więź, miłość , która może występować tylko między matką a dzieckiem. Za jakiś czas okazało się, że mam tego raka. Czas bardzo ciężki, jak to córka ma młodo umrzeć  a ja tu jeszcze na nieuleczalną chorobę . Byłam zdruzgotana . Byłam w szpitalu, kolejne badania, kolejne zabiegi.  Lilianka była przy mnie,  nagle po raz drugi objawił się … tym razem wiedziała, że to Jezus. Z pochyloną głową . Widok dla mnie straszny, znów te białe gałki … Później córka powiedziała mi, że Jezus powiedział Jej, że jeszcze nie umrze, że jeszcze musi coś zrobić dla swoich rówieśników. Padły , również inne słowa, ale Liliana nigdy mi nie chciała ich powiedzieć .Nic kompletnie nie rozumiałyśmy. Jak to ma umrzeć w młodym wieku , pośród kwiatów. Hm… chyba chodzi o wieńce, które przynosi się do kaplicy … I jeszcze te słowa, że coś ma zrobić dla rówieśników…

Moja choroba swoją drogą, ciężki czas dla mnie i dla całej rodziny. Przecież to wyrok. Jednak zdarzył się cud. Bardzo to mnie wzmocniło i wiedziałam, że człowiek naprawdę może wiele znieść z pomocą Pana Boga.  Z Lilianą, nigdy nie miałam problemów, pięknie się uczyła, zdolna, zaradna , sympatyczna, lubiana wśród rówieśników. Miała dar do języków chłonęła je jak gąbka. Mój mąż pracował w Anglii, więc jeździła do Niego, podszkolić swoje umiejętności. Poszła na studia do Torunia na skandynawistykę i filologię angielską. Biegle rozmawiała po angielsku i szwedzku. Wyjechała na Erasmusa. Była zdolną uczennicą . Swego czasu zastanawiała się , czy nie iść do zakonu ale mówiła mi wielokrotnie… MAMO JA PRAGNĘ WIELKIEJ MIŁOŚCI. Z czasem poznała pewnego chłopca… Miała narzeczonego, jest prawnikiem.  Po skończonych studiach rozpoczęła pracę w jednej szkole. Później rozpoczęła pracę w gimnazjum. Od razu na pierwszy rzut dostała wychowawstwo, a przecież nie można. Miała mieć rok wdrożenia się w środowisko. Jednak została rzucona na głęboką wodę. Opowiadała mi wielokrotnie, mamo mam najgorsza klasę pod względem zachowania, nic się nie chcą uczyć . Chociaż, wiem, że miała niesamowitą charyzmę i umiała zarażać pasją . Mówiono o Niej , że jest najgorszym nauczycielem pod względem nauki, bo była bardzo wymagająca ale z drugiej strony uważano ją za najsympatyczniejszą  nauczycielkę w szkole. Dzieciaki zaczęły się starać, startować w olimpiadach i zajmować wysokie miejsca. Nastąpiły ferie zimowe , jakoś w lutym. Córka jechała samochodem ze swoim narzeczonym i mieli wypadek. Zginęła na miejscu. Wie Pani, w grudniu miało być wesele. Całe życie odkładam na koncie pieniążki na tą uroczystość …

Po raz kolejny moje oczy zachodzą mgłą, gryzę wargi aby tylko nie uronić łez…

-To był szok dla wszystkich… Dla dzieciaków, nauczycieli, mojej rodziny i Jej narzeczonego, dla Jego samego. Był w totalnej rozsypce. Jako, że brał udział w tym wypadku, wyszedł ze szpitala w dniu pogrzebu... Tylko ja byłam silna, córka prosiła mnie abym nie płakała za Nią. Bardzo oswoiła mnie z myślą szybkiego odejścia. Widziałam jak się cieszy każdym dniem, jak jest wdzięczna za wszystko co daje jej los.

- Przepraszam , że przerwę, ale sądzę, że Pani choroba była przygotowaniem, lekcją na to co miało się zdarzyć później … Wierzę , że nic nie dzieje się z przypadku… Dla Pani to chyba było umocnienie prawda?

- Tak, dzięki mojej chorobie jestem bardzo silną osobą. Uformowała mnie. Dzięki temu, teraz mogę to ze spokojem opowiadać i nie zalewać  się łzami. Ani razu nie uroniłam łzy, bo ja ciągle czuję obecność Lilianki, wiem, że jest ze mną. Wspiera mnie w problemach i zawsze mogę na Nią liczyć. Śni mi się od czasu do czasu przynosząc mi wieści i wstawia się za mną tam w Niebie. Wie Pani pokazała mi nawet jak wygląda Niebo.  Dała mi siłę abym opiekowała się tu wszystkimi po Jej odejściu. Rodzina dalej nie może się z tym pogodzić… Jej narzeczony był w totalnej rozsypce , jest mi jak syn. Lecz On i Jego rodzice byliśmy wtedy razem i dziś jesteśmy jak rodzina. Możemy o wszystkim porozmawiać … Jako, że narzeczony był w szpitalu, więc całe uroczystości pogrzebowe były na mojej głowie.

Lilianka była bardzo oswojona, ze śmiercią. Uwielbiała góry, tym samym prosiła mnie, aby po Jej śmierci rozsypać jej prochy w górach. Jednak prawo polskie na to zabrania. Istnieje taka możliwość tylko tu nad morzem . Powtarzała również, że nie chce być zasypana ziemią … Jednak ja, ani mój mąż a tym bardziej Jej narzeczony nie mieliśmy odwagi Jej skremować. Postanowiliśmy, pieniądze ,które miały pójść na wesele przeznaczyć na grobowiec. Wie Pani… przykre to… te pieniądze miały być na inny cel. Ale tak musiało być … Jednak dalej istniał problem, jak tu nie przysypać ziemią … O pomoc poprosiła panią z zakładu pogrzebowego. Ona wówczas zaproponowała , że przygotuję wiele wazonów z różami z samymi główkami róż i jak to ma się w obrzędach pogrzebowych każdy kto chce, zamiast ziemi rzuci kwiatek. Byłam zachwycona tym pomysłem . Opowiedziałam narzeczonemu wszystko… wie Pani co mi powiedział …? Że to były ulubione kwiaty Lilianki.

- Białe róże?

- Tak róże, dokładnie ecru , takiego koloru, jakiego miała byś jej suknia ślubna…Na pogrzeb przyjechało mnóstwo ludzi… Dzieciaki ze szkoły, przejechały pół Polski aby być na tych uroczystościach ,nauczyciele, dyrekcja, koleżanki ze studiów i wielu innych . Przyjechały dwie klasy, które uczyła. Te dzieciaki naprawdę Ją pokochały. Na wieńcu z jednej strony napisały po angielsku , nie znam dobrze angielskiego ale wiem, że to znaczyło, że Jej nigdy nie zapomną oraz Jej  nauk a z drugiej po polsku „zrobimy wszystko aby Pani była z nas dumna” . Niesamowite, jeszcze przez dwa lata przyjeżdżały na msze w rocznicę śmierci…

-To cudowna historia, miała Pani niesamowitą córkę. Naprawdę gratuluję …

-To prawda… Widzi Pani wszystkie słowa, wszystkie objawienia się sprawdziły. Umarła w młodym wieku… Miała zaledwie 28 lat. Umarła pośród kwiatów. A te drugie objawienie, które dotyczyło rówieśników … Ona wtedy zaledwie miała 15-16 lat. To tak jak dzieciaki w gimnazjum … Bardzo udzielała się w różnych wolontariatach i organizacjach… ale Jej powołaniem, również była rola nauczycielki.

Często podróżuję i czasami czuję potrzebę podzielić się moim świadectwem. Nie mam pojęcia dlaczego to Pani opowiadam . Raz jechałam z młoda dziewczyną i powiedziała mi , że ma problemy z relacją z własną matką , co wiele wyjaśniło…

Ze szklistymi oczami mówię – To się Pani zdziwi, ale ja wiem, dlaczego spotkałam Panią, dlaczego to właśnie mi Pani opowiedziała swoja historię, za co jestem Pani bardzo wdzięczna… Przygotowuję się do wyjazdu na wolontariat misyjny w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym… Postanowiłam, że jeśli wytrwam w przygotowaniach to pojadę jako świecka osoba, pracować z dziećmi i młodzieżą w ubogich zakątkach świata. Przede wszystkim to są przygotowania duchowe, swego czasu Panu Bogu zadawałam wiele pytań, ale On milczał… zaczęłam wątpić czy w ogóle On jest… Prosiłam, aby otworzył mi oczy i uszy abym mogła dostrzec Jego i Jego działania a tu spotykam Panią… Czyż to nie wszystko wyjaśnia…

Kończąc mój tak długi wpis stwierdzam, że to niesamowite jakie życie bywa zaskakujące , obcy sobie ludzie a tyle mogą dla siebie wzajemnie ofiarować … samym słowem, samym spotkaniem…Dzielę się z Wami tą historią, nie oczekuję od Was nawrócenia czy też uczęszczania do kościoła … To jest każdego sprawa indywidualna i ją szanuję…  Napisałam to ,  ponieważ ta historia otwiera oczy na to co tak naprawdę w życiu jest cenne. Uczy pokory, uczy radości z każdego dnia, uczy otworzenia się na ludzi ale przede wszystkim daje siłę i energię do działania. Bo najcenniejsze co nam dał ten świat, to drugiego człowieka…





czwartek, 5 czerwca 2014

Jak można pomóc?

Hej :)
Nie będę rozwodzić na temat spraw mało istotnych, przejdę od razu do konkretów.  Może wywołam tym jakąś burze i padną argumenty, że to nie mój problem ale postanowiłam poruszyć ten temat.
Przedwczoraj przytrafiła mi się pewna sytuacja. W celu szybkiego zjedzenia obiadu, który nie jest fast foodem, postanowiłam wybrać się do baru mlecznego "Syrenka". Przed samym wejściem zaczepił mnie bezdomny pan, który wprost spytał "Czy może mi pani kupić ziemniaki z sosem?", bez namysłu zgodziłam się, to był odruch naturalny. Zawsze w takich przypadkach, kiedy ktoś prosił mnie o jedzenie ( a nie o pieniądze) bez zastanowienia pomagam. Jednak ten dzień i te spotkanie dało mi wiele do myślenia...

Ustawiłam się w kolejce, wzięłam jedzonko dla siebie i porcję dla Pana w opakowaniu na wynosu jakby nie chciał wejść do środka. Podeszłam do Niego i zaproponowałam wspólne zjedzenie posiłku. Zgodził się i tak jak to w takich sytuacjach bywa poznaje się historię człowieka. 
Historia jak to w tych wypadkach częsta: brak bliskich ( śmierć lub wyjazd), nieszczęścia losowe i NAŁÓG. Usłyszałam wielokrotnie słowa z ust 31-latka "Nie chce mi się żyć." Spytałam o konkretny powód tej niechęci, padały argumenty, że brak dachu nad głową, problemy z nałogiem, brak miłości a tak na prawdę samotność. Pochwalił mi się, że wytrzymał ostatnio 2 miesiące bez picia jednak coś go podkusiło i znów wrócił. Wówczas zapaliła mi się lampka, że jest nadzieja, płomień światła w tym człowieku. Jako, że zawartość opakowania z jedzeniem znikła w bardzo szybkim czasie, zaproponowałam dokładkę na to co będzie miał ochotę. Ustawiliśmy się w kolejkę, postanowiłam zadziałać i zaproponować pomoc. Jedyne co mi przyszło do głowy zadzwonić do straży miejskiej lub np zadzwonić do schroniska (ale nie miałam przy sobie żadnych namiarów) w celu załatwienia skierowania, bo podobno takie jest wymagane . W tym momencie mój bohater zmienił twarz, nagle z kieszeni rozłożył pieniądze na ręku, (około 8zł było na pewno) i szybko schował, zaczął zmieniać temat. Jako, że bywam uparta nie dałam za wygraną usiedliśmy ponownie i postanowiłam wrócić do tematu zaoferowania pomocy. Do mojego towarzysza podszedł nagle inny bezdomny i próbował Go gdzieś wyciągnąć jednak odpowiedział "Poczekaj zjem i przyjdę , daj mi 20 min". A mój bohater po chwili zaproponował żebym podała mu numer telefonu a on spróbuje zadzwonić aby umówić się i oddać mi pieniądze za dzisiejszy obiad. Stanowczo odmówiłam zwrotu pieniędzy, mówiąc żeby te pieniądze przeznaczył na jedzenie czy też inne potrzebne rzeczy. Zaczął opowiadać, że jak to ciężko, że w schronisku nie jest się wolnym. Spytałam jak spędził zimę. Mówi, że jakoś przeżył , na ławkach chodząc boso bez butów. Postanowiłam zaryzykować i zaproponowałam "Okej, nie chcę aby ten obiad, ten czas jaki spędziliśmy razem był tylko takim spotkaniem, które by było bez sensu. Podam Panu swój numer jeśli teraz zadzwonimy po straż miejską lub do schroniska i pokaże mi Pan, że na prawdę chcę Pan innego życia a ja Panu spróbuję pomóc". Wówczas jak oparzony palnął " myślę, że powinniśmy się kulturalnie rozstać i rozejść każdy w swoją stronę". Spodziewałam się takiej odpowiedzi, skończyłam jeść ze słowami "przykro mi, że tak to spotkanie się kończy" i wyszłam . Niedaleko na pasach dogonił mnie i zaczepił słowami "ale Pani mi uciekła" i ruszył na czerwonym przed siebie, spotykając się ze swoim chwile wcześniej widzianym kolegą. Mijając ów panów wpadła mi do ucha wymiana zdań "-to co P... idziemy?"-nie , poczekaj jeszcze chwilę".Tak mój bohater zaczął obserwować moje ruchy i śledzić mnie wzrokiem. Szczerze? Wystraszyłam się i do domu wróciłam inną drogą. 

Ta sytuacja pokazała mi, że tak naprawdę oferując jedzenie takim osobom nie pomagamy ani trochę. Ponieważ oferując im posiłek, czy produkty spożywcze dajemy im możliwość kupienia za tak zwane skitrane pieniądze alkohol. Dlatego też w mojej głowie pojawia się pytanie: Jak pomóc? Czy np. zaoferowanie posiłku czy też zgodzenie się na takie zapytanie powinniśmy poprzedzić propozycją "Okej, ale najpierw zadzwonimy po straż miejską/ do schroniska i wtedy zakupię...dam to Panu..." Czy takim obrotem sytuacji, bezdomni by się zniechęcili do żebrania i tak naprawdę kombinowania jak ugrać by mieć na alkohol? Czy z braku jedzenia i ogromnego głodu,  w końcu by wybrał zakup jedzenia a nie alkoholu? No właśnie co zrobić w takich sytuacjach?  Z rozmowy  z moim bohaterem, dowiedziałam się (o ile te informacje są prawdziwe) gdzie przesiaduje i spędza noce. Czy posiadając takie informacje, powiadomić schronisko, aby "obserwowało" ową osobę ? Na prawdę, wierzę, że dla takich osób los nie jest przekreślony, że na prawdę mają szansę wygrać z nałogiem i zacząć cieszyć się życiem, tylko co może ich skłonić do zmian ? Czy trzeba spaść jeszcze do niższego dna, żeby zobaczyli już tylko drogę ku górze?

Czekam ogromnie na Wasze zdanie. Niżej podaje namiary na schroniska w Gdańsku i straż miejską. U mnie taka kartka już ląduje w portfelu, żeby być przygotowanym na podobne sytuacje. Dobrym pomysłem jest też zapisanie w telefonie:) Zachęcam do poszukania namiarów na schroniska i noclegownie w Waszych miejscach zamieszkania.

STRAŻ MIEJSKA - 986


- Noclegownia, ul. Żaglowa 1, tel. 58 342 13 14 (całodobowy telefon interwencyjny) 

- Schronisko, ul. Przegalińska 135, tel. 58 308 05 94 

- Schronisko, ul. Starowiślna 3, tel. 58 342 26 45 
- Schronisko, ul. Równa 14, tel. 58 309 00 18 
- Schronisko, ul. Suchar-skiego 1, tel. 58 721 53 77 
- Noclegownia, ul. Mostowa 1, tel. 58 721 50 70 
- Schronisko, ul. Kochanowskiego 7a, tel. 58 344 31 49 
- Schronisko, ul. Sztutowska 16 a, tel. 58 301 85 43 
- Dom Samotnej Matki, ul. Matemblewska, tel. 58 348 03 70 
- Stowarzyszenie Pomocy Osobom Wychodzącym na Wolność, ul. Sandomierska 55/57, tel. 58 802 02 92 
- Ogrzewalnia na Dworcu Głównym PKP w Gdańsku 

poniedziałek, 19 maja 2014

Artyści- Janowi Pawłowi II

Dobry wieczór wszystkim,
cóż za ciepłe dni nastały w sumie wieczory! Właśnie przesiaduję sobie na balkonie i popijam waniliową herbatkę a trochę dalej pobłyskują świeczki. Postanowiłam przysiąść i jakoś uporządkować wydarzenia ostatniego dnia/ dni :)
Wczoraj miałam przyjemność brać udział w koncercie Artyści- Janowi Pawłowi II, który miał miejsce w mojej rodzinnej miejscowości. Ci co śledzą mojego facebook'a mogli przyglądać się moim/ naszym przygotowaniom. Między innymi stąd moje częste wyjazdy i podróże. Próby odbywały się w ciągu tygodnia, a pogodzenie ich z  obowiązkami studenckimi wymagało ode mnie częstych przemieszczeń i znikomych ilości snu. Jednak taka dawka emocji i szczęścia jest całkowitym wynagrodzeniem! :)

Wczorajszy dzień to na pewno duża dawka muzyki. Dzień szybko się zaczął a ja już byłam w drodze na uroczystości I Komunii Świętej, gdzie wspierałam moich muzycznych przyjaciół. Popołudniu mieliśmy kilku godziną próbę generalną, gdzie dopinaliśmy wszystko na wieczorny koncert. Wybiła godzina 19. Z niecierpliwością na backstage'u czekaliśmy na naszą kolej. Wyczuwalna była trema w powietrzu ale nie opuszczał nas dobry humor!:) Wyszliśmy, nogi troszkę sztywne i nie z tego powodu, że były obcasy lecz malutki stresik i duża liczba osób zgromadzonych na widowni. Wszystkie miejsca zajęte, nawet na balkonie, dostawione krzesła. Gdzieś w przyciemnionym świetle dostrzegłam znajomych, rodzinkę i najwspanialszą przyjaciółkę na świecie, której obecność była pod wielkim znakiem zapytania. Dziękuję za Twoją obecność, dziękuję za obecność każdego, który przyszedł ze względu na mnie ale również ze względu na całą naszą ekipę muzyczną.

Pierwsze dwie piosenki niestety były z zaciśniętym gardłem, przerwa w śpiewaniu przed większą publicznością a tym bardziej przed znajomymi jest stresująca. Jednak bycie na scenie z tak wspaniałym bandem, dziewczynami u boku i chórem rozwiały wszelkie strachy. Ruszyliśmy piosenka za piosenką, melodia za melodią. Pierwsza część za nami , chwila przerwy i powróciliśmy ponownie jeszcze z większą energią. Chyba nie muszę mówić, że świetnie się bawiliśmy ale to również zasługa wspaniałej publiczności.
Chyba najbardziej pociągającą i ekscytującą rzeczą w występowaniu jest kontakt z widzem. Uwielbiam towarzyszące temu emocje! Niektórzy z entuzjazmem klaskali, inni w ukryciu ocierali łzy jeszcze inni podskakiwali i machali do nas. U jeszcze innych wyczuwałam rozmowę z nami, twarze mówiły "chcemy więcej" i kiedy dostawali to ich spojrzenia były swego rodzaju Fryderykiem dla nas. Dziękuję Wam, za to że po raz kolejny powiedzieliście mi po co staje na scenie i podchodzę do mikrofonu. Jesteście cudowni nie tylko pod czas występu ale również po nim. Dziękuję w imieniu swoim i wszystkich wykonawców za wszelkie gratulacje i miłe słowa, które jeszcze do tej pory spływają z wielu stron. Za wszelkie uśmiechy ,podania ręki i uściski.

Największe jednak podziękowania chciałam skierować do utalentowanego, niesamowitego muzyka, o niezwykłym smaku muzycznym, hmmm tak na prawdę wariata muzycznego, o ogromnej cierpliwości i pozytywnym podejściu do drugiej osoby, do perfekcyjnego w tym co robi a przede wszystkim dobrego człowieka, do kierownika całego tego zamieszania Bartka Krzywdy. Dziękuję za wszystkie próby i uwagi, za wspaniałą współpracę która była dla mnie zaszczytem. Wiążę nadzieje a wiem, że ona mnie nie zawiedzie, że jeszcze coś fajnego razem stworzymy.

Również chciałam podziękować moim współtowarzyszom zamieszania, panom instrumentalistom oraz dziewczynom Uli, Natalii i Adzie. Pomimo wielu często ciężkich, wyczerpujących prób daliśmy radę nie pozabijaliśmy się a spod naszych rąk i ust wyszedł na prawdę kawał dobrej roboty! Dziękuję!

Dziękuję również chórowi Carmen Gregorianum, który znam nie od dziś, za sporą dawkę humoru i energii.

Ach troszkę się rozczuliłam ale już kończę :) Troszkę zdjęć z tego wielkiego zamieszania! :)











To by było na tyle ! :) Trzymajcie się ciepło! :)

środa, 14 maja 2014

Podróż w czasie.

Tak bardzo upodobałam sobie noc, że jest to idealny czas do planowania,  marzenia, uczenia, realizacji marzeń do rozmyślania. Lubię noc, wówczas świat zwalnia, nie odczuwasz tego tępa, tego uciekającego czasu. Masz wrażenie, że jesteś panem czasu, że z wszystkim zdążysz.  
Lecz najpiękniej w nocy brzmi muzyka. Odsłuchane po "milion" razy utwory nabierają nowego, niepowtarzalnego charakteru. Budzi się magia...
Mamy wiele rzeczy do utrwalenia, przekazywania tradycji, słów, teorii czy spisywania historii. Papier a w XXI wieku pliki tekstowe, możemy zapisać na nich co tylko chcemy. Jednak czy kiedykolwiek postrzegaliście w ten sposób muzykę? Sądzę że muzyka jest najsilniejszym "przekaźnikiem". Wcale mnie nie dziwi kiedy starsi ludzie, chorzy na różne schorzenia związane z pamięcią, wzrastają w zdrowiu pod czas terapii muzycznych. Jednak czy w codziennym życiu to nie my jesteśmy tymi chorymi, potrzebującymi terapii by pamiętać o tym kim jesteśmy, jak "mamy na imię"? W muzyce nie ma żadnej ściemy, jesteś sobą z wulkanem wspomnień, z samym prawdziwym sobą.  Muzyka , jej magia budzi wszelkie wspomnienia , nie tylko te co chcemy . Przywołuje obrazy, smak, zapach,  nastrój , emocje, uczucia i miejsca. Jest to podróż w czasie. 

Nie będę Ci sugerowała żadnej muzyki, zastanów się co słuchałeś lub kogo rok temu, dwa czy może jeszcze dawniej. Przenieś się w czasie. Masz na to odwagę? :)

czwartek, 20 marca 2014

Równonoc!

Dobry wieczór, w sumie dobry noc?:)
Dzisiaj równonoc wiosenna... To jest dziwne jakie uczucia we mnie się rodzą co wieczór kiedy na niebie widzę księżyc. Od zachwytu nad pięknem świata, po spokój, poczucie bezpieczeństwa aż po smutek kiedy ten często mały ledwo co widoczny sierp tak szybko ucieka mi z oczu. Księżyc jest naturalnym zegarkiem  nocy... Cudowne, że co noc mnie on zachwyca, co noc inny, niepowtarzalny. Czasami mam takie przeczucie, że sen jest niepotrzebny. Że coś mnie w tym czasie omija.. Lubię spać, uwielbiam! Ale gdy się budzę sobie myślę "Kurde tyle życia mnie ominęło."  Noc, czas kiedy miasto zamiera, uspokaja się z tego strasznego pędu, biegu... BIERZE ODDECH! 


wtorek, 11 marca 2014

Dlaczego?

Czemu życie tak nam ucieka przez palce...? Czemu tak na prawdę nie możemy realizować się w 100% ? Czemu życie to ciągła sztuka wyborów? Czemu zawsze musimy z czegoś zrezygnować? Czy właśnie w tym tkwi recepta na szczęście? Czy w niemocy posiadania wszystkiego, znajdujemy receptę na szczęście w tym co mamy? Czemu tak nam  mało dano czasu? Tak mało siły? Dlaczego?

piątek, 21 lutego 2014

Jawa? Sen?


"Co tu jest jawą, co snem? Kto tu istnieje a kto nie?"  


"Nie bądź pewny, że czas masz, 
bo pewność niepewna 
Zabieram nam wrażliwość 
Tak jak każde szczęście(...)
(...)Żeby widzieć wyraźniej zamykają oczy" (ks. Twardowski)




piątek, 24 stycznia 2014